It seems that you're using an outdated browser. Some things may not work as they should (or don't work at all).
We suggest you upgrade newer and better browser like: Chrome, Firefox, Internet Explorer or Opera

×
Uwaga, mamy dla was konkurs! Zasady są proste.

• Opisz w odpowiedzi na post na forum (do 600 znaków) zdarzenie w grze, z którego jesteś najbardziej dumny/a.
• Trzech autorów najlepszych odpowiedzi zgarnie po pakiecie gier: No Man's Sky, Vampire®: The Masquerade - Bloodlines™, Rimworld, EVERSPACE, EVERSPACE 2.
• Zgłoszenia przyjmujemy do 29 sierpnia, 23:59.

Powodzenia!

Pełen regulamin tutaj.
Ze 25 lat temu ogrywałem z kuzynem różne stoły pinballa w serii Pinball Fatasies na komputerze z pierwszymi procesorami Pentium i na jednym ze stołów nigdy nie mogłem pokonać jego rekordu. Były to wersje gdzieś tam ściągnięte w kafejce jeszcze na dyskietki 1,4 MB (jak to w tamtych czasach). Jakiś czas temu na GOGu natrafiłem na promocję, Pinball Gold Pack. Pomyślałem super - nie dość, że mam sentyment do tej gierki to jeszcze pakiecie z innymi stołami dostaję w promocyjnej cenie legalną wersję. I stało się - po kupieniu odegrałem się :D Mina kuzyna po 25 latach bezcenna :D
Nieprzewidywalny mecz z przewidywalnym zakończeniem.

World of Tanks.

Z kumplem okazyjnie grywamy sobie w WoTa. On ma większe tiery, ale pomagał mi doexpić do jego poziomu. Pewnego dnia graliśmy tak: On PZ. Kpfw. IV Ausf. H, a ja T67, niszczyciel. Wylosowało nam 5-7 tiery, czyli z reguły niezła kiszka, bo 2 tiery to poziom nie do przeskoczenia. Teoretycznie. Oczywiście, nasza drużyna zlamiła i szybko zostaliśmy zdziesiątkowani i otoczeni. Mój kumpel został zniszczony i zostałem sam na polu bitwy przeciw 9 czołgom. I zaczyna być ciekawie. Część drużyny kibicuje mi, kolega mówi, co mam robić. Więc wykorzystałem moją mobilność i prędkość ładowania (2s) i jeździłem dookoła wrogów jak Mario w gokartach. Po 5 minutach ukrywania się, strzelania i uciekania w końcu mnie zniszczyli, ale bilans był taki: 7 zniszczonych przeciwników (5-7 tier), z 15 rykoszetów (bez pancerza) i 2 medale bohatera. Do dzisiaj, czyli od 1 roku wbiłem już 9 tier i dalej ten mecz jest w statystykach jako najlepszy w karierze ogólnej. Chociaż miałem jeszcze inne momenty to ten wspominam jako epicki. Mimo przegranej byłem zwycięzcą.
Był to rok 1998. Rozgrywki w sieciach eternrtowych w blokach. Potyczki w starcrafta na porządku dziennym. Pamiętam jak z kumplem graliśmy szybką bitewkę. Ja zergowie a on protosi. Gdy już bitwa była przegrana (z mojej strony) postanowiłem zakopać swoje potworki i czekać. Kolega podciągnął jednostki i ciężką artylerie pod moje fortyfikacje i bum bum. A że stał nad moimi potworkami zacząłem wychodzić z ziemi a jego arta i jednostki waliły po jego jednostkach. Szybka bitwa przerodziła się w upierdliwą formę obrony. Wielokrotnie próbował mnie pokonać. Zrobił to dopiero jak wybudował jednostki lotnicze. Ale jego podziw co do mojej taktyki pamiętam do dziś (a graczem bym bardzo dobrym). Jak pewnie można zobaczyć mój nick pochodzi pośrednio właśnie z tej gry.
Pokonanie trudnego bossa na pewno jest miłe, ale AI to zawsze AI ze wszystkimi swoimi ułomnościami. Dlatego najbliższe poczuciu dumy co spotyka mnie w grach to samodzielne rozgryzienie trudnej, ale uczciwej zagadki, takiej której nie da się rozwiązać licząc na ślepy traf, wymaga czasu, namysłu i niekiedy robienia notatek. Dobre przykłady to przywołanie mamutów w Syberii 2, tłumaczenie glifów w Broken Sword 5, kod bębnowy w Gabrielu Knightcie, kalendarz majów w The Pandora Directive, Monkey Kombat w Escape from Monkey Island czy szukanie skarbów w Legend of Grimrock 2.
w lato 2005 roku zepsuł mi się laser w ps2 slim i ciężko harowałem na zbiorze truskawek u wujka ale udało mi się uzbierać te 250 zł na naprawę wtedy to był majątek po naprawie mogłem cieszyć się tytułami takimi jak mgs 3,black,medal of honor,talles of ... najlepsze momenty w moim życiu zawdzięczam grom to lepszy świat nie to co te szare kamienice i ludzie żmije którzy potrafią tylko nienawidzić. Moje małe osiągnięcie to przejście wszystkich souls-likowych produkcji po kilka razy nie zapomnę ostatniego bosa w sekiro męczyłem się 15 godzin ale w końcu go ubiłem skubany miał nieludzki zasięg ataków .
Wydarzyło się to wczoraj wieczorem. Grałem w hadesa, i po 39 próbach ucieczki udało mi się dojść do hadesa ale nie to jest najlepsze. Otóż jak doszedłem do hades miałem ledwo 40 HP ale trzeba było zdobyć jeszcze kość dla cerbera a to trochę trwa. Kiedy znalazłem w końcu kość miałem już tylko 30 HP potem poszedłem na walkę z Hadesem i jakimś cudem udało mi się z nim wygrać a nie miałem żadnych odrzuceń śmierci.
Byłem entuzjastą osiągnięć. Traktowałem to jago mobilizację do robienie czegoś więcej w grze niż tylko przejście. Początkowo tak było. Po przejściu gry patrzyłem jakie osiągnięcia odblokowałem i robiłem drugie podejście pod zdobycie reszty. Przerodziło się to w obsesję. Przed włączeniem gry czytałem jak odblokować wszystko za pierwszym razem, grałem w najgorsze crapy, które miały łatwe osiągnięcia. Zabijało to we mnie radość z grania, myślałem, żeby jak najszybciej zrobić 100% i brać następną grę. Oprzytomniałem, pozbyłem się konsol. Obecnie gram w starsze gry na gogu i czerpię frajdę z gier.
Jest rok 1992. Siedzę przy swojej „przyjaciółce” (Amiga 500) i odkrywam grę, o której nigdy wcześniej nie słyszałem, a która zawładnie mną na długie tygodnie – Amberstar. 20 lat przed Skyrimem grupce niemieckich zapaleńców udało się stworzyć ambitną grę cRPG z otwartym światem, cyklem dobowym i iluzją żyjącego świata. To było odkrycie na miarę życia na Marsie.
Przed ukończeniem gry nie był mnie wstanie powstrzymać brak instrukcji, poradników, czy tablicy runicznej koniecznej do rozwiązania jednej z zagadek (o czym nie miałem pojęcia - po prostu rozszyfrowałem ten alfabet samodzielnie).
Wygrałem z Detlaffem w Wiedźmin 3: Krew i Wino na drodze ku zagładzie. Ach te nietopyrze!
Post edited August 28, 2021 by okuzmik
W Saints Row 3 bardzo przypadło mi do gustu latanie samolotami, jednakże główna siedziba gangu miała tylko lądowisko dla helikopterów, a lotnisko było na drugim końcu mapy. Postanowiłem więc zabrać samolot i polecieć nim do bazy by dodać go do mego garażu maszyn latających. Był jednak mały problem, by wylądować samolotem potrzebne jest kilkadziesiąt metrów prostej drogi, a miejsce na helikopter jest małym kwadratem. Nie poddałem się jednak i po wielu próbach kończących się śmiercią udało mi się to zrobić lecąc pionowo w górę wzdłuż budynku by delikatnie upaść w miejscu po wyłączeniu silników.
Myślę że na koronę pierwszeństwa zasługuje moja "sesja" z Bioshockiem 2 (uwaga, spoilery). Gra umożliwia dokonanie wyboru odnośnie zabicia lub pozostawienia przy życiu trzech postaci "kluczowych". Przy dwóch przypadkach mocno zadrżała mi ręka, jednak ostatecznie, dużym wysiłkiem woli, powstrzymałem się od odebrania im życia. Chyba pierwszy raz w grze udało mi się osiągnąć w tak trudnym "moralnie" momencie zaniechanie zemsty, kuszącej, ale zgubnej alternatywy wobec sprawiedliwości (zemsta nie ma z nią nic wspólnego). Uważam, że był to punkt przełomowy mojego grania „z wyborami moralnymi”.
SPOILERY

W Torment: Tides of Numenera musimy uciec przed Rozpaczą z Miel Avest, uruchamiając relikwiarz, który przeniesie wszystkich porzuconych z sanktuarium w bezpieczne miejsce. Żeby to utrudnić narzucono kilka warunków, aby nie dało się tego dokonać zanim Rozpacz zabije Aadiriis. Uparłem się, że uratuję wszystkich ważnych Porzuconych, także i ją. Nie pamiętam szczegółów i kolejności czynności, wpływał też czynnik losowy, ale głównie dzięki nadprzestrzennemu skokowi i Rhin teleportującej towarzysza, po wielu próbach udało się.
Pomimo to historia toczy się tak, jakby Aadiriis zginęła.
Było to w czasach studenckich, kiedy najpopularniejszym zajęciem w pracowni komputerowej było zagrywanie się w Wolfenstein 3D. Koleżanka z psychologii poprosiła, abym jej pokazał, o co chodzi z tą immersją z pierwszoosobowej perspektywy. Wybrałem najciekawszy save przed walką z Hitlerem w robotycznym pancerzu, przezornie zastrzegając się, że jak zginę, to użyjemy kodów. Zacząłem opisywać taktykę i odczucia gracza, odruchowo robiąc uniki i strzelając. Zatopiony w rozmowie… wtem zdziwiłem się, widząc mokrą plamę z Führera. Na jej pięknych, brązowych oczach w proch rozsypałem potęgę III Rzeszy;).
Paradoksalnie taka rzecz miała miejsce na początku mojej przygody z grami, kiedy razem ze starszym bratem przechodziliśmy GTA: SA; moje "granie" ograniczało się w zasadzie do siedzenia obok i patrzenia/komentowania, chociaż czasem i ja mogłem np. postrzelać; dla mnie było to jak coop. Szło nam dobrze, aż do Szkoły Latania, bez której ukończenia nie dało się grać dalej. Po wielu nerwowych próbach, brat skapitulował, ale ja uparłem się że się na coś przydam i przejdę - ze 2 godziny robiłem jedną misję, ale radość jaką poczułem kiedy się udało (i dumę kiedy brat mnie pochwalił) były nie do zapomnienia.
Ja nie jestem Snax. Ja już nie mam CSa, ale kiedyś udało mi się ugrać rundę, w której reszta mojej drużyny zatruła się ołowiem, a po drugiej stronie był komplet i sory bro, ale nie było 360 no scope.